Albania 2018

Albania 2018

PRZYGOTOWANIA 
 
Po zeszłorocznych podbojach Bułgarii, Rumunii i Ukrainy przyszedł czas na kolejną motocyklową wyprawę. Wybór był między Odessą na Ukrainie, a Albanią. Wygrała dzikość i jeszcze nie tak popularna turystycznie albańska fauna i flora. Zobaczymy cóż ona przyniesie czwórce jeźdźców apokalipsy?
 
Cały rok 2018 podporządkowałem tej podróży i już za 48h zacznie się przygoda życia.
 
( Ile to już tych przygód życia było?? )
 
Będzie to najprawdopodobniej ostatnia podróż mojej Hondy która dzielnie mi służy od 2015 roku i oby w tej wycieczce także mnie nie zawiodła. W tym roku skończyła 30 lat! Na trzydziestoletniej maszynie znów zostanie przejechane ponad 4000 km w 14 dni.
Z czystym sumieniem mogę polecać Transalpa jako pierwszy motocykl i jako motocykl wyprawowy. Odpowiednio serwisowany będzie służył przez długie lata!

Dzień 1: 510km – Dömös – Węgry.

 
Planowy wyjazd miał odbyć się o godzinie 8:00, a wyjechaliśmy 10:15. Droga mijała bez problemów czyli było miło i przyjemnie. W Żywcu zrobiliśmy tankowanie oraz zjedliśmy typowo polskie jedzenie, by przez te 14 dni nie zapomnieć o naszej smacznej kuchni więc…. “Dwa powiększone Mc’zestawy poproszę”
 
Słowacja tym razem nie zatrzymała nas rozbiórką silnika w BMW więc aktualnie znajdujemy się na campingu na Węgrzech. Okolice mamy całkiem sympatyczną co widać na załączonych obrazkach.
 
W porównaniu z zeszłym rokiem to ten dzień całkiem nudno upłynął. Żadnych rozbiórek, żadnego wyjmowania skrzyni. NUDA!
Za chwilę idziemy na naradę przy złocistym napoju z pianką aby podjąć decyzję czy jedziemy przez Serbię czy może Bośnię.
 
Zobaczymy co przyniesie jutro…

Dzień 2: 310km -Virovitica – Chorwacja

 
Czy ja pisałem, że pierwszy dzień upłynął nam za nudno?
Dzisiejszy dzień dostarczył nam mnóstwo atrakcji…
Rano wyjechaliśmy sobie z myślą, że dotrzemy do Bośni, droga bardzo nam się dłużyła, kilometry nakręcały się wolno, a słońce niesamowicie grzało…
 
Gdy zrobiliśmy sobie pierwszy postój nad jeziorem Balaton wiedzieliśmy już, że nie uda nam się dojechać do planowanego miejsca. Prawdziwe problemy miały jednak dopiero nadejść…
Zaraz po przekroczeniu granicy z Chorwacją w Suzuki Freewind 1 zabrakło paliwa… Zabrakło go już jednak na rezerwie gdyż nasze myślenie, że na pewno za granicą będzie jakaś stacja okazało się zgubne.
 
To w zasadzie nie był duży problem ponieważ spuszczanie paliwa do butelki z innego motocykla nie zajmuje za dużo czasu, ze stoperem w ręku jeśli się nie mylę trwało to 1:40 min .
 
Problem większy okazał się gdy mieliśmy już ruszać… Ktoś dojrzał, że pokrywa sprzęgła w Hondzie jest “upocona” olejem…
 
Szybka diagnoza i okazuje się, że simering na wybieraku sprzęgła zakończył swój żywot..
Oczywiście nie mógł zrobić tego w Łodzi gdy cały czas nim jeździłem lub nawet jeszcze ostatnie jazdy przed wyruszeniem tylko najlepiej się zepsuć 800km od domu…
Plan działania był następujący…
 
W najbliższym mieście zrobiliśmy zakupy, znaleźliśmy fajne dzikie miejsce do spania nad jeziorkiem i gdy już dotarliśmy to przy wykorzystaniu wspólnych narzędzi, światła latarki zaczęliśmy demontaż Hondy.
 
Byłoby za prosto gdyby trzeba było odkręcić tylko dwie śrubki więc oczywiście aby się dostać do wadliwej części rozebrane musiało zostać pół motocykla…
Po zeszłorocznym demontażu skrzyni biegów w sumie nie było to takie najgorsze.
 
Około godziny 22:00 uszczelniacz został wyjęty, motocykl przygotowany do włożenia nowego, więc teraz gdy piszę tego posta jest godzina 6:45, chłopaki mają wstać o 7:00 i na 8:00 mają już być w sklepie który jest 6 km stąd. Jeśli wszystko będzie dostępne od ręki i proces naprawy się powiedzie to około południa gdy wszystko w miarę wyschnie będziemy ruszać dalej.
 
Także trzymajcie kciuki za to by operacja się powiodła!
 
Ale mamy co jeść, mamy co pić więc…

Dzień 3: 150km – Banja Luka – Bośnia i Hercegowina 

 
Rano chłopaki pojechali szukać uszczelniacza, niestety akcja która miała polegać na podjechaniu do sklepu, kupieniu i powrocie okazała się wielką akcją poszukiwawczą gdyż nigdzie nie posiadali takiego jaki by pasował do Hondy. Zaangażowane zostało w to wiele osób które były bardzo pomocne, poświęcili swój czas, wozili własnym samochodem, dzwonili do znajomych którzy znają chorwacki, polski i angielski. I koniec końców po 3 godzinach poszukiwań udało się dostać uszczelniacz który odrobinę jest wyższy i pochodzi z części do Mercedesa.
 
Gdy skręciliśmy cały motocykl musieliśmy czekać aż masa uszczelniająca wyschnie więc wyjazd dzisiejszego dnia obsunął się na godzinę 15:30.
 
Jak już każdy był spakowany, ubrany i zostało nam tylko założenie kasku, odpalenie maszyn i ruszenie w drogę to Freewind 1 zapadł się pod wpływem ciężaru, przewrócił i….
Złamała się klamka sprzęgła…
 
Na szczęście mieliśmy zapasową więc 15min na szybką wymianę i w drogę. Margines błędu łamiących się klamek został wyczerpany 3 dnia.
 
Na granicy z Bośnią spędziliśmy jakieś 40 minut, do tej pory z Hondy nic się nie sączy więc jest mały sukces. 60km po przekroczeniu granicy znaleźliśmy camping nad samą rzeką, właściciel mówiący trochę po polsku pozwolił nam się rozłożyć bez namiotu w wielkiej altance, włączył bośniacką listę przebojów i po zjedzeniu szybkiej kolacji, zmęczeni poprzednimi przygodami położyliśmy się spać.

Dzień 4: 360km – Niksic – Czarnogóra 

 
Dzisiejszy dzień upłynął dokładnie w takiej kolejności:
– Góry
– Zakręty
– Góry
– Zakręty
– Słońce
– Deszcz
– Góry
– Zakręty
– Tankowanie
– Siku
– Góry
– Mega wielki deszcz
– Granica
– Góry
– Zakręty
– Korek
– Camping
 
Generalnie ciężki dzień sprawdzający nasza cierpliwość fizyczną i psychiczną. Do Jajec było bardzo fajnie ale później “jaja” się skończyły. Zaczęło padać i byliśmy mokrzy ale no na to się przygotowaliśmy, że może się zdarzyć tak, że popada więc deszcz oceniam w skali problemu 3/10. Ale co działo się później…
 
Przed granicą z Czarnogóra między górami przyszła taka burza, że każdy ma wszystko mokre nie ma rzeczy suchej na nas. Byliśmy w szczerym polu gdy się zaczęło więc nawet nie było się gdzie schować.
 
Mokrzy jechaliśmy dalej, jadąc z myślą, że mokre ubranie najlepiej schnie w temperaturze 36,6…
 
Granice przekroczyliśmy może w 20 minut i gdy mieliśmy ostatnie 20km do campingu to był korek z powodu wypadku którego nie szło objechać. Droga zablokowana w 2 kierunkach.
 
Na camping dotarliśmy o godzinie 21:30 , nie zdążyliśmy nic kupić do jedzenia więc wynaleźliśmy ostatnie zapasy.. chałwa, jabłko..
Jutro chyba robimy regeneracyjny dzień, zobaczymy jakie będą morale rano.
 
Ze strat dzisiejszego dnia:
– Upadek Freewinda nr.2
– Kontuzja mięśnia lewej nogi
– Spalone gniazdo ładowania w telefonie właściciela Freewinda nr.1 ( nawigator )
 
Padł pomysł żeby sprzedać motocykle i zacząć zbierać znaczki, a za rok jechać na all inclusive do Egiptu.
 
Ale nie…. #naspokojnie dotrzemy do tej Albanii!

Dzień 5: 320km – Durres – Albania 

 
Jesteśmy!!!
 
Widoki w drodze do Albanii były piękne. pogoda była dla nas dziś świetna więc mogliśmy podziwiać góry, jeziora, rzeki i morza.
 
Teren górski dał wycisk nam i motocyklom. Grzały się cylindry do czerwoności ale dzielnie dały radę.
 
Samo przejście z Albanią udało nam się pokonać miejscem dla pieszych więc trwało to może z 15 minut.
 
Po wjeździe do Albanii diametralnie odczuwa się sposób jazdy lokalsów. Znaki drogowe są tu tylko ozdobą. Jeśli ktoś decyduje się wyprzedzać to, że wyprzedzający jest jeszcze wyprzedzany przez trzecie auto jest czymś normalnym na tutejszych drogach. Trzeba kombinować, żeby przetrwać.
 
Ale na razie starczy nam jazdy! Do niedzieli kręcimy pauzę. Mamy 20m do morza i zamierzamy dobrze wykorzystać na regenerację ten czas bo przecież trzeba jeszcze wrócić i na pewno nudno nie będzie.
 
Pozdrawiamy z gorącej Albanii!

Dzień 6: 0km

 
Ten dzień postanowiliśmy spędzić totalnie się regenerując. Morze, drinki z palemką i te sprawy.

Dzień 7: 2 km 

 
Ostatni dzień więc postanowiliśmy zrobić małe cardio na rowerkach wodnych.
 
Częściowo spakowani, robimy ostatnie pranie bo nie wiadomo kiedy przyjdzie nam skorzystać z takiego luksusu jakim jest działająca pralka i kończymy naszą przygodę w Durres. Zaczynamy od jutra jechać w głąb Albanii i wracać w stronę Polski.

Dzień 8: 210km – Kraste – Albania

 
Dziś rano o godzinie 10:00 opuściliśmy nasz apartament i udaliśmy się na podbój gór Albanii. Pierwsze 70 km przejechaliśmy do naszego miejsca wypadowego w góry normalnymi drogami ( na Albanii rzadko chcą przyjąć kartę na stacji paliw więc dla wszystkich którzy planują się tu wybrać proponuje tutejszą walutę w gotówce)
Gdy wyruszyliśmy w góry zaczął się prawdziwy off road. Kamienie jak cegły i pustaki, przepaście, stromizmy, strumyki…
 
Ale to co zastaliśmy na górze…
 
Widoki bajeczne, góry piękne, dzikość, kozy, konie i inne zwierzęta wchodzące na drogę…
Warto było stracić tyle energii aby tu wjechać
Na górze spotkaliśmy Albańczyków na cross’ach którzy byli delikatnie mówiąc, zdziwieni, że tu jesteśmy, a w szczególności BMW GS 1150
 
Poradzili nam jak dalej jechać aby nie podążać “hard road” i bezpiecznie udało nam się dotrzeć na dół.
Tirane zwiedzaliśmy już wieczorem i nadal twierdzę, że kodeks drogowy jest tu fikcją, a drogi potrafią zaskakiwać np. brakiem pokrywy studzienki kanalizacyjnej którą w ostatniej chwili udało się ominąć.
 
Nocleg znaleźliśmy już około 21:30 i spać będziemy na polu namiotowym
Dzisiejszy dzień był chyba najcięższy fizycznie ale też z najlepszymi widokami
 
Mieliśmy jeszcze przygodę z wielkimi psami pasterskimi i brakiem ich opiekuna w pobliżu także radzę być przygotowanym też na takie sytuację
 
Ze strat dzisiejszego dnia:
– 6 wywrotek
– złamany kierunkowskaz
– oberwane mocowanie kufra
 
Jest super!

Dzień 9: 170km – Theth – Albania 

 
Dziś rano szybkie 100 km pod bazę wypadową w stronę pętli Theth. Tankowanie zakupy i jedziemy…
 
Na początku asfaltem, widoki bardzo ładne, dookoła otaczają nas góry, jechaliśmy w stronę Theth. Później zaczęły się kamienie i mały off road.. mijaliśmy się z różnymi motocyklistami i przeważnie z terenówkami.. ale największym zaskoczeniem dla mnie było PUNTO I jadące tą drogą!
 
To jednak dobre auto jest!
 
Ale wracając do nas, znaleźliśmy nocleg, gospodarz powiedział, że nie chce od nas pieniędzy za namiot więc w podzięce zostawiliśmy mu polską wodę ognistą.
Jutro rano wstajemy i chcemy dokończyć całą pętle Theth oraz przekroczyć granicę z Czarnogórą by dalej brnąć w góry przeklęte.
Pogoda dopisuje, humor również więc jest ok. Na niedzielę planujemy dotrzeć do Polski.
 
Straty na dziś:
– 2 wywrotki
– przypalone spodnie
 

(AKTUALIZACJA)

Wracając do gospodarza, okazał się być oszustem, ponieważ gdy zaprosił nas na spróbowanie swojego wyrobu % nie wspominał nic o tym, że będziemy za to płacić, częstował nas swoją wódeczką pytając się czy chcemy jeszcze spróbować, zaproponował jedzenie na które czekaliśmy z dobrą godzinę, a w tym czasie co 5 min namawiał na picie, „za zdrowie”, „za spotkanie” i gdyby nie to, że idąc do łazienki w miarę wcześnie zobaczyłem, że każda ta kolejka jest doliczana do rachunku to różnie mogłoby się to skończyć. Wszystko było rozegrane w taki sposób, że nie do pomyślenia było, że jest to polewane „za kasę”. My jeszcze daliśmy mu swoją wódkę w podzięce. Przy płaceniu za obiad zostaliśmy jeszcze źle podliczeni i zrobiło się bardzo nieprzyjemnie. Był to pierwszy raz odkąd zaczęliśmy jeździć na wyprawy, że ktoś próbował nas na coś naciągnąć.

Dzień 10: 180km – Plav – Czarnogóra 

 
Dziś rano wstaliśmy i dokończyliśmy pętle Theth czyli jakieś 60 km. Droga moim zdaniem ciężka. Było widać, że za mało km po szutrach wyjeździłem bo technicznie kamieniory wielkie, podjazdy i zjazdy strome do tego pogoda +30oC i fizycznie zmachałem się jakbym orał sobą pole. Do tego honda “trochę” problemów robiła typu wypadło podciśnienie z kranika oraz większy problem. Okazało się, że wentylator na chłodnicy nie działa, a albańskie góry to dla niej za wiele więc postanowiła aż puścić parę więc były przerwy na chłodzenie. 60km odcinek pokonaliśmy w jakieś 5,5h, kierowcy Suzuki o 1h szybciej.
 
Oczywiście widoki cudne, gdzieś w 1/3 drogi był most i piękna czysta głęboka rzeka i gdy zobaczyliśmy jak tatuś z terenówki razem z małą córką skacze do tej rzeki z ładnych paru metrów no to długo się nie zastanawialiśmy. Ciuchy motocyklowe w dół i do rzeki. Był to miły przerywnik w tej morderczej walce z drogą
Po dotarciu do asfaltu zjechaniu do większego miasta, zatankowaliśmy motocykle, zjedliśmy i udaliśmy się do granicy z Czarnogórą. Droga do granicy i widoki jakie tu były, serpentyny…BAJKA!
 
Po dotarciu do granicy… Byliśmy sami.
Wszystkie formalności trwały może z 10 minut i teraz śpimy za jakimś hotelem już na Czarnogórze.
 
Jutro w planie dotarcie na Bośnię oraz nad kanion rzeki Pivy.
 
Straty dzisiejszego dnia:
– 4 wywrotki
– starte klocki hamulcowe do 0
– zagotowany płyn chłodniczy
– ułamana szyba przednia
 
Skok do lodowatej wody – bezcenny!

Dzień 11: 450km – Polijce – Bośnia i Hercegowina 

 
Wstaliśmy dosyć wcześnie aby trochę kilometrów przejechać i zaczęliśmy podążać w stronę Bośni. Droga już asfaltowa, przez piękny teren jakim jest park narodowy Durmitor. Widoki cały czas wspaniałe i kilometr za kilometrem jechaliśmy do granicy.
Przed granicą czekał na nas kanion rzeki Pivy który również jest bardzo ładny. Warto tam skoczyć na grilla 😉
 
Korek do granicy mega długi… Ale…
 
Ogień na tłoki, lewy pas i udało się ją przekroczyć w 10 minut.
Kierowaliśmy się w stronę Sarajewa i szukaliśmy noclegu na jakimś polu ale ceny za spanie w namiocie… 10€ , 15€ od osoby. Więc jechaliśmy dalej szukając tańszej opcji.
 
Tak jechaliśmy i jechaliśmy, że zastały nas ciemności i zmuszeni byliśmy spać w polu kukurydzy.
 
Pobudka odbyła się o godzinie 5:00 gdy z pobliskiego miasta puszczali religijne modły przez głośniki.
 
Teraz jemy śniadanie na stacji, mamy dostęp do wi-fi, wody i prądu. Zatankowaliśmy motocykle i wstępne założenia są takie, że dziś dotrzemy do Budapesztu.

Dzień 12: 470km – Neszmèle – Węgry 

 
Dziś już wiadomo pobudka była wczesna przez to pole kukurydzy no ale ruszyliśmy dalej w stronę domu.
 
Rano mgła, niektórzy w tym polu kukurydzy spali tak jak stali. Zdjęli kask, na ziemię, rano wstali i mogli jechać dalej. Pogoda dopisywała, później znów było ponad 30 stopni, a my dalej w swoim motocyklowym bikini przemierzaliśmy drogi Bośni, Chorwacji i Węgier.
 
Granica z Chorwacją poszła gładko, 10 minut stania. Dokumenty, pieczątki i dalej na jakieś jedzonko.
 
W Chorwacji natknęliśmy się na duże żółte M więc długo się nie zastanawialiśmy, najedliśmy się pod korek i jechaliśmy dalej. Gdy przez ostatnie 3 dni nie jesz, albo dieta opiera się na pasztecie i pomidorze po zjedzeniu takiego zestawu morale wzrasta nieprawdopodobnie!
 
Droga długa, już się skończyły góry więc tylko cały czas prosto i przed siebie. Dotarliśmy do granicy ze Słowacją więc do domu zostało nam już 490km. Po wieczornych dyskusjach doszliśmy do wniosku, że jutro rano wstajemy, kleimy magnesy do Moto i na strzała lecimy już do domu więc pomału będziemy kończyć naszą wyprawę.
 
Dziś śpimy na polu namiotowym nad Dunajem, mamy do niego 40m, na polu jest basen więc warunki są bardzo fajne, a pole kosztuje poniżej 5€

Dzień 13: 495 km – Radomsko – Polska 

 
Dotarliśmy do domu cali i zdrowi!
Rano pobudka, pakowanie i cała naprzód do domu. Wyjechaliśmy po 9:00 dotarliśmy na 19:30. Jeszcze jakaś osa ugryzła po drodze, jakieś duże żółte M trzeba było zaliczyć no i jesteśmy.
 
Oczywiście jak rok temu w Polsce musiał nas zastać deszcz na wjeździe. To chyba łzy szczęścia z nieba, że dotarliśmy do kraju.
 
Trochę podsumowania na koniec:
– 3700km – 13 dni
– 6 państw odwiedzonych
– dużo paliwa
 
Czas kończyć moje wywody i tym samym nasze wakacje od których powinniśmy wziąć wolne żeby wypocząć. Kolejne fajnie spędzone wspólnie dni oraz przeżyte przygody które będzie można opowiadać wnukom przy kominku.
 
Wyjazd jak najbardziej udany ale wiadomo co dobre szybko się kończy.
 
Podziękowania specjalne dla:
 
Freewind 1:
Za nawigowanie naszej wyprawy, dzielne przecinanie powietrza jako prowadzący. Ta presja pomyłki była wielka, że zgubisz drogę. Za przygotowanie punktów wartych odwiedzenia, wsparcie techniczne podczas awarii, za “to samo” spojrzenie odnośnie jazdy po drogach szutrowych oraz gratuluję, że jako jedyny nie zaliczyłeś kontaktu z ziemią na tym wyjeździe.
 
BMW GS 1150:
Za bycie naszym doktorem na tej wyprawie. Doktorem lekomanem. Wspierałeś nas dzielnie swoim tabletkami. Za odstraszanie dzikiej zwierzyny swoim chrapaniem. (dobrze skleiles swój materac, to pewien pan w nocy odkręcił Ci zawór ale miał tylko troszkę spuścić powietrza ) za wsparcie psychiczne na szutrach gdy się wkurzałem na Moto. Pierwszy zawsze biegałeś z pomocą gdy mnie długo nie było.
 
Freewind 2:
Za wprowadzanie pozytywnej atmosfery na tym wyjeździe, towarzyszenie mi podczas schnięcia silikonu gdy była awaria. za pożyczenie proszku do prania bo jako jedyny byłeś przygotowany na kontakt z pralką no i oczywiście za gotowość do odjazdu gdy spaliśmy w polu kukurydzy. Najszybsze ubranie się! Pamiętanie o mnie gdy Intercomy trzeba było ładować. Nim zdążyłem się zorientować to już się ładowalo.
 
Żegnam się też ja, niespełniony bloger, vloger, reporter tego wyjazdu.
 
Dziękuję wszystkim za uwagę, czas kończyć nasz 13 dniowy serial.
 
Pozdrawiam i do zobaczenia za rok w jakimś kurorcie w Egipcie.
 
To by było na tyle 😉