Dzień 1: 729km – Węgry
Deszcz, deszcz, deszcz. Do zrealizowania celu brakło 140 kilometrów. Na szczęście śpimy przy granicy z Serbią. Jutro jak dotrzemy do Czarnogóry, to opiszemy te przelotowe przygody. W każdym razie jest ok. Na to czekamy cały rok!
Dobrej nocy!
PS. Słońce wyszło na granicy z Węgrami.
Dzień 2: 455km – Serbia
Słońce wróciło.
Pobudka na znanej już miejscówce, pakowanie, smarowanie łańcuchów, dolewanie oleju i w drogę. ( Trampek wziął 0,25l / 728km )
Granicę z Serbią chcieliśmy przekroczyć na głównym przejściu lecz był tam taki korek, że ledwo udało nam się zawrócić na stacji paliw przed samą granicą. Było na tyle wąsko, że ciężko jechać samemu, a z kuframi czy sakwami to niemożliwe.
Po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów, przekroczyliśmy granicę w Kelebii.
Na pierwszej napotkanej stacji paliw zjedliśmy śniadanie i okazało się, że już jest 15:00.
Obraliśmy kierunek na Czarnogórę i jechaliśmy tyle ile się dało za dnia. Kolejny nocleg na dziko przy zaporze na Zlatarskim Jeziorze.
( Warto zaznaczyć, że na autostradowym odcinku A2, Belgrad – Čačak, który wynosi ~150km nie ma żadnej stacji paliw. )
Do granicy mamy 60 kilometrów, a do campingu, który będzie naszą bazą wypadową na Durmitor i okolice 130 kilometrów.
Tak to się jakoś kręci pomału do przodu.
PS. Jesteśmy już w Czarnogórze na campingu i post z dnia trzeciego i więcej zdjęć będzie wrzucone wieczorem.
Dzień 3: Czarnogóra – 132km
To była zimna noc.
Spanie w górach przy jeziorze to było sprawdzenie odporności na zimno.
Najbliższym zakupem to będzie śpiwór z temperaturą komfortu bliskim 0°C.
Ale gdy już wyszło słońce to było czuć, że jesteśmy na południu Europy. 50km do granicy pokonaliśmy całkiem sprawnie. Przekroczenie granicy Serbii z Czarnogórą trwało 5 minut. Tak powinno wyglądać każde przejście.
Zaczęły się widoki, rzeki, zakręty. Pięknie móc to widzieć na żywo.
Dziś wleciała pierwsza Pljeskavica, pierwszy raz śpimy w cywilizacji, bo mamy camping i prysznic. Zostaliśmy poczęstowani lokalną śliwowicą oraz oddajemy się zasłużonemu odpoczynkowi po 1357 kilometrach jazdy z Polski. Dziś campingowy relax, a jutro objeżdżamy Durmitor i kierujemy się na południe.
Dzień 4: 235km – Mojkovac
Celem na dziś był Durmitor.
Objechanie go każdą możliwą ciekawą drogą. Sam przejazd parku wraz z kanionem rzeki Pivy wyniósł nas 174 kilometry. Widoki super.
Kto był ten wie o czym piszę, a kto nie był to musi przejechać się po Durmitorze.
Udaliśmy się też pod samą granicę z Bośnią i nie wyjeżdżając z Czarnogóry musieliśmy przekraczać granicę z …. Czarnogórą.
Motocykle spisują się dzielnie, pogoda dopisuje, miejscówki noclegowe super. Tak można spędzać wakacje.
Dziś będzie jeszcze kilka przejazdów kanionami i udamy się w stronę morza.
Dzień 5: 135km – Buljarica
Cel osiągnięty.
Trampek dotarł nad morze Adriatyckie. Tyłki zostały zamoczone, można wracać.
A tak serio teraz czas na relax. Jutro morze, rowerki wodne, piwo i dobre jedzonko.
W piątek zaczniemy z Magdą wracać do Polski, a reszta jeszcze 8 dni będzie kontynuowała podróż po Bałkanach, wracając przez Bośnię.
Śpimy 200m od morza na campingu, pogoda jest ekstra, w nocy ma być około 21°C.
Dzień 6: 0km – Buljarica
Ostatni wspólny dzień. Jutro zaczynamy z Magdą wracać do Polski, a dziś był dzień odpoczynku i całkowity brak jazdy motocyklem. Zjedliśmy dobre jedzonko, posiedzieliśmy na plaży i zregenerowaliśmy się po drodze dojazdowej. Teraz mamy wystarczająco sił, aby wracać.
Nie ma co więcej pisać, za to możemy wstawić zdjęcie zachodu słońca na pożegnanie się z Czarnogórą.
Jeśli jutro nie będzie wpisu, to znaczy, że śpimy gdzieś na dziko w Serbii.
Dzień 7: 684km – Węgry
“Hello boss, I have a problem.”
Tak powinien zaczynać się opis tego dnia.
Ale zaczniemy od początku…
Około godziny 9:30 pożegnaliśmy się z resztą ekipy, opuściliśmy camping i ruszyliśmy w stronę Polski, żegnając się z Czarnogórą. Trampek chyba nie chciał wracać…
Pierwsze 120 kilometrów do granicy minęło całkiem przyzwoicie i nic nie zapowiadało problemów.
Drugi odcinek wynosił 200 kilometrów, ale jak nas bolą nogi to stajemy na krótką przerwę, aby rozprostować kości i właśnie podczas takiej pauzy (już po serbskiej stronie) wystąpił pierwszy znak zwiastujący kłopoty.
Siadamy na motocykl, naciskam starter, a tu cisza. Drugi raz, cisza. Odpalił z wielkim oporem za trzecim razem.
Ujechaliśmy może z 5 kilometrów i zaczął motocykl przerywać. Czyli klasyczne objawy problemów z modułami.
Po rozebraniu motocykla miernik pokazuje na akumulatorze 10,5V. Trzeba zmienić i regulator i moduł. Na szczęście oba elementy mam ze sobą w zapasie i jakże błędne było moje myślenie, że nowy regulator podładuje padnięty akumulator i już wszystko będzie pięknie.
Po przejechaniu następnych 150 kilometrów stajemy na stacji paliw i gdy przychodzi do uruchomienia motocykla, to kontrolki przygasają i brak jakiejkolwiek reakcji.
Mamy na szczęście na parkingu KFC, Magda idzie podładować nam telefony, a ja biorę się do kolejnej rozbiórki i sprawdzania wszystkiego.
Po konsultacjach telefonicznych i organoleptycznemu sprawdzeniu wnioski są następujące:
Zepsuty regulator napięcia uszkodził moduł, zagotował akumulator i spalił światło mijania, pozycyjne, stopu oraz ładowarkę do telefonu.
Żarówki kupiłem na stacji, nie mogłem kupić wody destylowanej więc zapytałem serbskiego policjanta, który akurat był na patrolu i bez problemu mi załatwił, pytając innych kolegów przez radio.
Po uzupełnieniu akumulatora wodą, jedyna nadzieja była w tym, że będzie trzymał prąd i jakoś będziemy mogli jechać dalej. I udało się!
Po długim wyczekiwaniu motocykl odpalił normalnie przy pomocy rozrusznika, a nie dzięki sile fizycznej Magdy, która tego dnia odpalała Trampka “z popychu” co najmniej 4 razy.
Ustaliliśmy, że próbujemy dojechać jeszcze te 170 kilometrów do granicy z Węgrami i tam śpimy gdzieś w krzakach zaraz za granicą.
Przed samym przejściem licznik Trampka został wyzerowany 00000 i od tamtej chwili mogę się cieszyć nowym Transalpem.
Po przekroczeniu granicy, zatankowaniu motocykla i znalezieniu jakiś drzew na hamaki, padliśmy spać w ubraniu motocyklowym, bo na zegarkach wybiła już 1:30. To był pełen przygód dzień. Oby już nic nie wydarzyło się do granicy z Polską
Dzień 8: 746km – Polska
Koniec!
Dotarliśmy szczęśliwie do domu!
Podsumowanie zrobię na dniach, a tymczasem kończymy już naszą Bałkańską przygodę. Reszcie naszej ekipy życzymy udanego wyjazdu po drogach Bośni i Hercegowiny!
PODSUMOWANIE
Tradycyjnie trochę liczb zanim przejdziemy do słownego elaboratu.
3273 – tyle PLN kosztował nas wyjazd (razem)
3163 – tyle kilometrów zrobiliśmy przez 8 dni
1680 – tyle PLN kosztowało paliwo
210 – tyle litrów paliwa zatankowaliśmy
6,6 – takie wyszło średnie spalanie
4 – tyle nocy na campingu
3 – tyle nocy na dziko
1,5 – tyle litrów oleju zostało dolane do silnika
Czarnogóra.
Super kraj. Pogoda pewna. Piękne góry, rzeki i dostęp do morza. Widoki to jest to dlaczego warto tutaj przyjechać. Durmitor czy kaniony rzeki Pivy, Tary, przejazdy serpentynami, a na końcu kąpiel w Adriatyku. Warto było, nawet tylko dla tych 5 dni w tym kraju. Polecam!
Jedzonko.
Odnajdą się tutaj miłośnicy mięs, owoców morza, warzyw i chleba. Pljeskavica, sałatka szopska czy byrki z serem to tylko jedne z kluczowych pozycji. Ja zjadłem pljeskavice pod każdą postacią, fanem owoców morza nie jestem więc się nie wypowiem, ale za to warzywa na południu to jest mistrzostwo świata. Ten smak pomidorów, kapusty czy cebuli to poezja.
Noclegi.
Przez nasz okres wyjazdu uskutecznialiśmy campingowy styl życia. Były 3 noclegi na dziko i 4 na campingach. Są one popularne w Czarnogórze i przeważnie cena za osobę wynosiła od 5 do 7 euro.
Poniżej lista campingów w których spaliśmy:
AutoCamp Mlinski Potok ( 7€ )
Autocamp Rabrenovic ( 5€ )
Camping Maslina ( 7€ )
Awarie.
Wyjazd bez przygód, to nie wyjazd. Nastąpił efekt domina, gdzie uszkodzony regulator napięcia zniszczył wszystko na swojej drodze. Od zagotowania akumulatora, po żarówki, moduł zapłonowy czy gniazdo ładowania telefonu. Oczywiście wolałabym, aby nic się nie wydarzyło, ale trzeba być przygotowanym. Na szczęście przez tyle lat jazdy Transalpem znam jego słabe strony i pod tym względem byłem zabezpieczony. Udało się naprawić motocykl i szczęśliwie wrócić do domu. W Polsce okazało się, że zaczyna pocić się też uszczelniacz wybieraka sprzęgła.
Trasa.
Do Czarnogóry dojechaliśmy przez Słowację, Węgry i Serbię. Na Węgrzech obowiązkowa jest winieta jeśli poruszamy się autostradami (+-10€ na miesiąc, można kupić on-line), a w Serbii opłaty uiszczamy na bramkach.
Przygodę zaczęliśmy w Žabljaku, który był nasza trasą wypadową na Durmitor. Później przyjechaliśmy się kanionem rzeki Pivy, a wracając ponownie przez Durmitor wjechaliśmy do kanionu rzeki Tary.
Następnie udaliśmy się na południe wzdłuż rzeki Tapy i unikając autostrady dojechaliśmy do Podgoricy drogą P19 podziwiając piękne widoki.
Zakotwiczyliśmy w Buljaricy na campingu i po zaliczeniu kąpieli w morzu wróciliśmy z Magdą do Polski tą samą drogą.
Wydatki.
Cały wyjazd kosztował nas ~3300zł. W tej cenie zawiera się już paliwo, opłaty, noclegi, jedzonko, alkohole czy żarówki kupione na stacji paliw. Benzyna na 3200km to koszt około 1700zł, ale wziąć trzeba pod uwagę, że Trampek przy autostradowych przelotach był paliwożerny, stąd na całej trasie średnie spalanie wyniosło 6,6l / 100km.
Słowo od autora.
To był pierwszy taki wyjazd, gdzie pojechaliśmy większą grupą zabierając przy tym swoje piękniejsze połówki. Bardzo fajnie spędziliśmy ten czas razem, super, że Lukas też chciał uczestniczyć w kolejnej Polsko-Czeskiej przygodzie i mimo, że nasza wyprawa skończyła się po 8 dniach, to wspominać ją będziemy z sentymentem, bo było wesoło.
To była też ostatnia podróż Trampka ze starym silnikiem. W okolicy września podejmę decyzję co dalej. Jaki będzie los tego motocykla. Czy będzie remont kapitalny, czy coś innego. Może kolejny Trampek. Cały czas myślę co zrobić, na pewno wiem, że zimą będzie włożone wiele pracy, aby przygotować się należycie do kolejnych wakacji.
To chyba tyle.
Reszcie grupy życzę wspaniałych dni w trasie i bezpiecznego powrotu.
Ukłony dla Magdy za spędzenie wspólnego czasu na kanapie, spanie po krzakach i siłę w nogach, gdy musiała odpalać Trampka z popychu ze mną za kierownicą.
Dziękuję też za miłe słowa pod wpisami i wiarę w starego Trampka.
Pozdrawiam!
~ Stary Tramp